Siła płynąca z akceptacji uzależnienia.

Z jakich powodów akceptacja uzależnienia uwalnia i pomaga w leczeniu? Wydawałoby się, że wyjście z nałogu oznacza walkę. Przeciwstawianie się. Budowanie przede wszystkim swojego poczucia mocy. W żadnym wypadku nie pokorną akceptację. Ta wydaje się przyznaniem do słabości. Pozbawieniem sił. Uległością. Bezradnością. Nieumiejętnością radzenia sobie. Po prostu przyznaniem się do porażki. Tego, że coś jest silniejsze od nas samych. Czyli osłabieniem. Zaprzeczeniem tego czym terapia wydawałoby się ma być. Niestety uzależnienie właśnie takie jest – obezwładniające. Silniejsze od nas samych. Odbiera wszystko. Godność. Siły. Wszelkie zasady i empatię, moralność. Sprawia, że przedmiot uzależnienia jest silniejszy niż najbliżsi, najbardziej kochani. Nikt i nic nie jest ważne - tyko zażycie lub uzależniająca czynność. Dzieci, mąż żona, rodzice – wszyscy stoją na drugim planie. Ktoś kto będąc uzależnionym nie dostrzega swojej bezradności wobec nałogu nie ma szans na trzeźwość. Wynika to ciągle z mechanizmów uzależnienia – taka osoba myśli ciągle, że to ona ma władzę. To ona dyktuje warunki. I kiedy będzie chcieć to przestanie (teraz zażywa bo lubi/ wszyscy tak robią itp.). Nawet podczas leczenia i to często nie pierwszego trudno pacjentowi przyznać się do swojej słabości wobec nałogu. Nie chcą widzieć swojej uległości wobec substancji psychoaktywnych czy określonych czynności (któż by chciał?). Ale jak zachować trzeźwość jeśli uznaje się, że się panuje nad zażywaniem? Nawet słowo uzależniony „drażni” - czasem z biegiem kolejnych tygodni terapii pacjent coraz bardziej myśli o osobie jako o kimś już w pełni wolnym. Jest trzeźwy. Wróg pokonany. Walka wygrana. Po co drążyć temat.
Może i przesadzał trochę z zażywaniem ale nie był uzależniony. Może inni współleczący się są uzależnieni ale on nie. Te wszystkie przykre sytuacje i zdarzenia które miały miejsce w jego życiu to już przeszłość i na pewno się nie powtórzą. Czasem nawet spotykam żal, że niektórych substancji się nie spróbowało. Z ekscytacją słuchają opowieści innych jak jest po ich zażyciu. Tak jakby ten ktoś nadal nie znał zagrożenia. Nie wiedział z czym to się wiąże. Po porostu teraz już jest trzeźwy i uznaje ten stan jako już obowiązujący do końca życia więc szkoda, że nie doświadczył wszystkiego. Osobiście nie znam nikogo kto z taką tęsknotą nie wrócił do zażywania po zakończeniu leczenia. Wynika to z brawury – niedocenieniu przeciwnika. Przeceniania swoich sił. Braku pokory. Bo właśnie akceptacja swojej bezradności jest podstawą trzeźwości. Ktoś kto w sobie przyznał, że nie panuje nad swoim uzależnieniem nie będzie żałował, że nie poznał wszystkiego. Miałby w sobie jeszcze więcej tęsknot i jeszcze słabszą wolę. Ktoś kto przyznał, że jest bezradny zyskuje wbrew pozorom moc. Po pierwsze wszystkie energia która do tej pory była skierowana do podtrzymania iluzji, że panuje się nad substancja zostaje uwolniona. Może być przekierowana do budowania trzeźwości. Drugim plusem jest to, że skoro już się nie broni tego, że jest się uzależnionym można więcej zobaczyć. Powstaje przestrzeń na zrozumienie. Poczucie. Puzzle własnej historii zaczynają się układać. To bardzo leczący proces. Pacjent w tym momencie często dostrzega oczywistości przed którymi do tej pory uciekał. Jest gotowy do pogłębienia procesu terapeutycznego. Zaczyna chcieć zrozumieć, poczuć jeszcze więcej. Zdaje sobie sprawę, że jego uzależnienie jest potężne i on wobec nich jest bezradny jak wobec żywiołów. Nikt nie ma złudzeń, że wygra z np. Mrozem. Wszyscy wiedzą, że bez ciepłego dachu nad głową oraz odpowiedniego ubrania nie przeżyją zimy. Z tej świadomości własnej bezradności ludzie zaczęli się na nie przygotowywać. Znajdować sposoby jak można mimo ich siły i bezwzględności przeżyć. Tu właśnie tkwi siła płynąca z akceptacji swojego uzależniania. Świadomość własnej bezradności wobec niego spowodowała potrzebę poznania przeciwnika. Wiedza o nim pozwoliła zgromadzić metody i techniki jak mimo niego funkcjonować. Podobnie jest z uzależnieniem. Nie da się go pokonać, wyeliminować, zawsze będzie się co jakiś czas odzywać. Po prostu warto wypracować takie mechanizmy które pozwolą zachować trzeźwość. Tak jak mimo siarczystych mrozów ludzie zasiedlili nawet Syberię. Nie brawurą a pokorą. To w niej tkwi siła.

Barbara Kowalkowska
Pedagog
Praktyk NLP
W trakcie certyfikacji Terapeuty Uzależnień


Kinga Kamińska
509146961
psycholog,
psychoterapeuta systemowy,
terapeuta uzależnień.
ul.Chopina 11/7U
07-200 Wyszków

http://feniks-gabinet-psychologiczny.blogspot.com/

http://kinja1976.wix.com/psycholog

uzaleznieniau@gmail.com

http://uzaleznieniau.blogspot.com/

Komentarze

  1. Nie brawura tylko pokora ? A jak ta pokorę odnaleźć w osobie która nie ma poczucia własnej wartości? Nie widzi w swoim życiu nic konkretnego? Postawiłem się swojemu uzależnieniu przyznałem do własnego bledu i co ? Gdzie ta moc dalszego leczenia skoro człowiek stracił to co było najważniejsze w jego życiu. Rodzina zona dzieci to oni nadawali temu człowiekowi sens życia .

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz